W listopadzie 2019 roku otrzymałem filtr Ultramax 2000. Wiele bardzo skrajnych opinii usłyszałem oraz przeczytałem na różnego rodzaju forach na temat najnowszego dziecka firmy Aquael. Będąc wyposażony w wiedzę z Internetu, zupełnie nie wiedziałem, co mam myśleć o filtrze, zatem postanowiłem sam sprawdzić to urządzenie. Mam nadzieję, że artykuł rozwieje wasze wszelkie wątpliwości.
Pierwsze wrażenie, czyli opakowanie
Zacznijmy od pierwszego wrażenia, bo ono jest najważniejsze. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do hotelu. Na co zwracacie uwagę? Na budynek, jego otoczenie oraz recepcję i jej obsługę. To recepcja i osoba w niej pracująca witają gościa. To wszystko ma szczególny wpływ na gościa – jeżeli jest on usatysfakcjonowany tym miejscem oraz jakością obsługi, to już 50% sukcesu. Dlatego też tak ważny jest „unboxing”. Pudełko jest ciekawe: zieleń oraz aranż w tle filtra pobudzają wyobraźnię właściciela soczystym kolorem, a czerń filtra na lekko podkreślającym ją świecącym kartonie świadczy o tym, że mamy do czynienia z flagowym modelem firmy. Zaramkowane, doskonale widoczne informacje na froncie opakowania to dobry pomysł, gdyż już na etapie sklepowej półki wiemy, że to mocny sprzęt. Z tyłu opakowania widnieją: dokładny przekrój filtra, media oraz wszelkie akcesoria. Dodatkowo niezłym pomysłem jest przedstawienie proponowanych mediów firmy Aquael. Trafnym rozwiązaniem jest plastikowa rączka umiejscowiona w górnej części pudełka, jednak jej minusem według mnie jest brak pewności, czy utrzyma karton. Jeśli chodzi o mnie, to przenosząc filtr w pudle, transportowałbym go, chwytając opakowanie od spodu. Pudełko ogólnie podoba mi się.
Otwieramy pudełko, a tu niestety wita nas dziwaczne zabezpieczenie pokrywy filtra. Nie jest to ani papier, ani sztywny karton, lecz coś pomiędzy – w mojej opinii jest to niepotrzebna i znikoma oszczędność. Zabezpieczenie od dołu jest dużo bardziej wartościowe, a powinno być odwrotnie, gdyż filtr posiada podgumowane nóżki, które w razie potrzeby same się obronią. A to jednak na górze znajdują się silnik oraz wirnik, czyli serce naszego filtra. Ktoś może stwierdzić, że przecież widać na opakowaniu, gdzie góra, a gdzie dół. Oczywiście, jednak jestem pewien, że większość filtrów sprzedawana jest wysyłkowo, owinięta czarnym streczem, a często kurierów w małym stopniu interesuje, co znajduje się w środku. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest umiejscowienie dodatkowych akcesoriów w kartonowym opakowaniu (podobnie jak w Oase), które doskonale jest spasowane z filtrem w pudle głównym. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest to, że mniejsze akcesoria, których w początkowej fazie korzystania z filtra nie użyjemy, będą miały swoje stałe miejsce i z pewnością ich nie zgubimy, a przecież nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą. W pudle znajdziemy również czytelną instrukcję obsługi oraz kartę gwarancyjną.
Drugie wrażenie, czyli obudowa
Teraz o najważniejszym, czyli o filtrze. Pierwsza myśl, jaka mi towarzyszyła, gdy brałem go do rąk, to skojarzenie z połyskującym, wysokiej klasy fortepianem. Przesadzone, ale w sumie poniekąd dobrze wpływa na pierwsze wrażenie. To, czy kolorystyka urządzenia jest trafiona, to jedynie kwestia gustu. Dla mnie jest smutno oraz nadmiernie ekskluzywnie. Mam z tym związane mieszane uczucia. O ile sam kubeł, czyli cały pojemnik na media filtracyjne, ogólnie podoba mi się, o tyle pokrywa filtra i obudowa jego serca jest w moim odczuciu „budżetowa”. Zastanawiałem się długo nad tym słowem, ale w tym miejscu oznacza ono próbę zaoszczędzenia. I tu podobnie jak po otwarciu pudła – o dół zadbano, a o górę niestety mniej, a powinno być odwrotnie. Niezłym rozwiązaniem są uchwyty, które pozwalają unieść filtr w razie potrzeby (podobne rozwiązanie posiada JBL, jednak Oase i jego rączka to rozwiązanie bardziej pewne, zważywszy na mokre ręce oraz wagę pełnego filtra).
Prefiltr
Otwieram wieko prefiltra. Otwarcie jest dość intuicyjne, ale mamy niemiłą niespodziankę na dzień dobry w postaci wypadającej uszczelki. Uważam, że powinna być na stałe, ponieważ to, iż jest ruchoma, sprawia wrażenie, że zabezpieczenie nie jest pewne – duży minus. Wielu użytkowników skarży się na spory spadek przepływu po pewnym czasie użytkowania. To jednak pojęcie bardzo względne. Czytając to, stwierdziłem bowiem, że nieodpowiednio dbają o prefiltr (zalecam płukanie go raz na tydzień w trakcie podmiany), media filtracyjne (płukanie w wodzie akwariowej co 2-6 miesięcy zależnie od potrzeb – według mnie to jest wyznacznik, czy wszystko w twoim akwarium oraz filtrze jest w najlepszym porządku; jeżeli nie ma potrzeby otwierać go częściej jak raz na pół roku, to bardzo dobry znak), filtr jako całość wraz z akcesoriami (węże, wloty, wyloty) oraz jakość wody w akwarium. Tu jednak po otwarciu pokrywy prefiltra pojawił się bardzo duży znak zapytania – czy gąbka prefiltra nie ma zbyt niskiej gęstości. Moim zdaniem powinna być bardziej gęsta (tę określam na jakieś 10 ppi), mięsista (sugeruję 30 ppi). Oczka gąbki przeznaczonej do prefiltra są zwyczajnie zbyt duże, co niestety pozwala przedostać się okazałym elementom materii do mediów filtracyjnych, a to może spowodować znaczne ograniczenie przepływu i zapchanie mediów.
Kosze mediów filtracyjnych
Kosze są według mnie również budżetowe, ale to wynika z mądrości firmy. Jednak skoro kosze są spasowane jak należy, mają odpowiednie kanały przepływu wody, to mi to zupełnie nie przeszkadza, oszczędność jest bowiem zrozumiała. W kuble znajduje się 5 koszy, podobnie jak u konkurencji (w filtrach o takim przepływie), ale to optymalna liczba, dająca akwaryście wystarczające możliwości „mieszania” mediami. A co z mediami w zestawie? – 2 kosze posiadają dobrej jakości mięsiste gąbki. Jeden kosz wypełniony jest niskiej jakości porcelaną, której nie użyję. Dwa ostatnie to wata, która naturalnie może przydać się na start, ale w dalszym etapie funkcjonowania i nie dłużej jak po 2 tygodniach powinno się ją wymienić, a najlepiej zastąpić. Biorąc pod uwagę, że nie jestem zwolennikiem otwierania filtra, poza prefiltrem, mam dwa kosze wykorzystane na etapie zakupu Ultramaxa (gąbki), do pozostałych trzech muszę zakupić media. Na szczęście grafika z tylnej części pudła Aquael sugeruje, co powinienem dokupić. To polityka firmy, ale nie do końca mnie przekonuje. Laik włoży do kubła to, co dostał, nawet specjalnie nie dbając o kolejność. Doświadczony akwarysta włoży maksymalnie dwie gąbki, ale czy dokupi media Aquaela, czy pójdzie w stronę np. Seachem? Według mnie Aquael powinien włożyć tam swoje najlepsze media, informując, czym one tak naprawdę są, nawet kosztem podniesienia ceny filtra. To zwiększyłoby szansę na skuteczność filtracji i uzyskanie krystalicznie czystej wody. Klient otrzymałby wówczas filtr dobry, ale zarazem skuteczny za nadal korzystną cenę. A tak najdalej za 6 miesięcy odwiedzi sklep Aquael, prosząc o sprawdzone media.
Akcesoria
Muszę w tym miejscu wspomnieć o dobrym patencie, jakim jest smarowanie uchwytów węży wazeliną. To bezpieczeństwo zarówno dla klienta, jak i Aquaela. Jeszcze jednak lepszym rozwiązaniem byłoby dokładanie do zestawu minipudełeczka z wazeliną, które przypomni użytkownikowi o każdorazowym przesmarowaniu akcesoriów. To dodatkowe bezpieczeństwo dla obu stron, jak również wygoda demontażu. Węże filtrów są dość miękkie, w mojej opinii na ocenę 4, łatwe w montażu, rozkładaniu oraz układaniu pomiędzy filtrem, szafką i akwarium (Oase ma bardzo twarde i zazwyczaj je wymieniam). Węże są zbyt krótkie, mają po 150 cm. Nie zawsze potrzebujemy obu węży tej samej długości. Bardziej zasadne byłoby wyposażenie w jeden, o długości np. 350 cm z możliwością dowolnego podziału, a to, co zostanie, akwaryście zawsze się przyda. Jakość rurek, wlotów i wylotów nie powala, niektóre są zupełnie niepotrzebne. Spasowanie ich pozostawia wiele do życzenia. Uważam, że te, które są, w zupełności wystarczą, a jeśli właściciel jest maniakalnym estetą, i tak zmieni na szklane, a wówczas dużym plusem będą miękkie węże.
Montaż całości jest dość standardowy: ani specjalnie łatwy, ani specjalnie trudny. Ważne, aby zalać filtr w minimum 60-70% wodą, co ułatwi jego start. Przydatna wskazówka – użyjcie przed zalaniem nieco dobrej jakości bakterii startowych.
Pierwszy start
Przyznaję z ręką na sercu – bardzo duże pozytywne zaskoczenie. Po przeczytaniu wielu wypowiedzi dotyczących startu zwyczajnie bałem się włożyć wtyczkę do gniazdka, a tu, po pierwsze – cicho, po drugie – „załapał” nie tylko szybciej niż JBL (te powoli zaskakują), ale nawet szybciej niż Oase, a do tej pory myślałem, że Oase są najszybsze. Tu jest miejsce na małe wyjaśnienie – sam start w ogromnej mierze zależy od nas samych: prawidłowego montażu, ilości wody w filtrze, jego umiejscowienia, mającego wpływ na wysokość podnoszenia słupa wody itd. W kwestii głośności dodam, że testowany Ultramax ruszył wolnostojąc, czyli mam go na wierzchu, nie jest schowany w szafce. Moje pozostałe filtry, a mam ich obecnie 5, są schowane w szafkach i wszystkie mają mniejszy bądź dużo mniejszy przepływ, spodziewałem się więc dodatkowych decybeli, a tu miłe zaskoczenie – bardzo duży plus.
Przepływ
Zawsze gdy pierwszy raz włączam nowy filtr, odczekuję kilka minut, aby się rozkręcił, i obserwuję akwarium, a w szczególności jego taflę. Akwarium to 90×40×40, czyli 144 l i –napiszę bardzo szczerze – momentalnie skręciłem przepływ na około 50%. W akwarium powstała przysłowiowa „pralka”, a świeżo posadzone, jeszcze nieukorzenione rośliny wypływały pod wpływem mocy filtra. 2000 l/h brutto według zapewnień producenta jest dla mnie bardzo wiarygodne, to potężna moc. Realnie na starcie każdy filtr ma maksymalnie 70-80%. Flagowiec Aquael filtruje 1500 l/h praktycznie spokojnie. Ultramax poradzi sobie w akwarium 120 cm (240-300 l), a nawet 150 cm (350-500 l). Dodatkowo zaletą w kwestii przepustowości jest jej regulacja – bardzo prosta, intuicyjna, dostępna, wygodna, czytelnie oznaczona na głównej pokrywie filtra.
Głośność pracy
Na temat głośności pracy filtra wypowiedziałem się już wyżej. Po dłuższym użytkowaniu nadal stwierdzam jego zaskakująco cichą pracę, pomimo jego otwartości, czyli usytuowania obok szafki, bo tak jest mi wygodniej obserwować jego pracę. Na głośność pracy testowanego filtra niestety ma wpływ jego zapowietrzanie i oddawanie pęcherzyków powietrza poprzez wylot do akwarium. Niestety zjawisko to powtarza się w każdym filtrze, którego dotychczas używałem, wpływając negatywnie na wydawane przez urządzenie dźwięki. Według mnie największej winy w tym aspekcie nie ponosi producent, lecz sam użytkownik (jeżeli filtr zasysałby powietrze poprzez obudowę, z pewnością również oddawałby wodę tą samą drogą, więc przeciekałby). Filtry, których używałem – nawet te najdroższe, wykonane z najwyższej jakości materiałów i doskonale spasowane – miały tę wadę. Nie istnieje fizycznie taka możliwość, aby prowadząc czynności serwisowe, na przykład wymianę mediów, nie wprowadzić do filtra pewnej ilości powietrza. Ponadto w każdym akwarium woda jest natleniona pomimo nieużywania różnego rodzaju napowietrzaczy (w większości przypadków zbędne wyposażenie w odpowiednio filtrowanym i cyrkulowanym akwarium), nie ma więc możliwości, aby wlot nie zassał pewnej ilości mikropęcherzyków powietrza wraz z pęcherzykami CO2. W momencie gdy w „kuble” pęcherzyki osiągną zbyt duże rozmiary, filtr nam o tym „powie”, buzując, bulgocząc, wydając dziwne odgłosy i wydalając nadmiar pęcherzyków poprzez wylot. Dobrą metodą uporania się z nadmiarem nagromadzonego gazu w przypadku niemal każdego filtra kubełkowego zewnętrznego jest delikatne jego przechylenie lub użycie pompki start. Przy przechyle należy pamiętać, aby nie poluzować mocowań węży, natomiast użycie pompki stwarza ryzyko oddania do wody akwariowej pewnej ilości nieczystości (bakterii, metabolitów, resztek ekosystemu), które na szczęście po pewnym czasie, w większości, wrócą przy współudziale wlotu, na swoje miejsce i zwyczajnie zostaną zassane przez filtr. Taka jego rola. Nie spotkałem się jeszcze z filtrem, który pozbawiony jest efektu zapowietrzania – to duże wyzwanie na przyszłość dla producentów i konstruktorów tych urządzeń.
Kolejny start
Skoro już wspomniałem o otwieraniu filtra, powinienem też powiedzieć na temat kolejnego startu. Ponowne wystartowanie filtra po jego serwisie było jeszcze prostsze niż bezproblemowy pierwszy start. Zatrzymanie Ultramaxa odbywa się prawidłowo, dla mnie wyznacznikiem tego jest zachowanie wody w wężach i skuteczne odcięcie jej, przeciwdziałające wylewaniu poza akwarium. Przy czynnościach serwisowych filtr oceniam jako bezpieczny. Zapełnienie kubła filtra w ilości 60-70% wody po wykonaniu wszelkich czynności serwisowych zapewni w ciągu kilku sekund od wpięcia wtyczki filtra w zasilanie jego pełne uruchomienie, przepływ i skuteczną filtrację.
Zużycie energii
Niestety nie miałem możliwości zweryfikowania zużycia prądu przez filtr. Według specyfikacji producenta to 24 W, a jeżeli te dane są wiarygodne, to bardzo dobry wynik jak na takiego „potwora”. Z najlepszych konstrukcji jedynie Oase w wersji 600 ma mniejsze zużycie, bo 22 W, ale za to zdecydowanie mniejszy nominalny przepływ (1250 l/h). JBL 1902 to aż 36 W przy także niższym specyfikacyjnym przepływie. Celowo używam tu sformułowań typu „specyfikacja producenta”, gdyż wiele zależy od użytkownika i sposobu obsługi i dbałości o sprzęt.
Podsumowanie
Obserwację filtra zakończyłem 31 stycznia 2020 roku. 80 dni to wystarczający czas, aby zapoznać się z urządzeniem. W skali 0-6 filtr Aquael Ultramax 2000 oceniam na 4,5, czyli bardzo mocna czwórka. Znakiem firmowym opisywanego filtra jest jego moc. Za niespełna 600 zł otrzymujemy bardzo mocny filtr, którego w razie konieczności możemy użyć w mniejszych zbiornikach dzięki jego wygodnej, prostej i skutecznej regulacji. Kolejną jego niezaprzeczalną zaletą jest prefiltr, który pozwoli nam unikać otwierania głównej części filtra i często destabilizowania biologii zbiornika. Minusem prefiltra jest jego gąbka i uszczelka. Żałuję, że Ultramax nie posiada wbudowanej grzałki tak jak w przypadku konstrukcji niemieckiej Oase. Pewnym rozwiązaniem jest oczywiście grzałka przepływowa, ale wygoda i estetyka przemawiają za grzałką wbudowaną. Budżetowość koszy filtracyjnych nie przeszkadza mi, ale już akcesoriów typu wlot/wylot i ich łączenia – bardzo. Przeszkadzają mi także „gratisy” w postaci mediów, które są bardzo niskiej jakości. Start pierwszy i kolejne są bardzo łatwe, nie tracę czasu ani nerwów – tu wielki plus. Głośność przeszkadza mi jedynie ze względu na zapowietrzanie, ale to nie wina, według mnie, Aquaela.
Chciałbym jeszcze nadmienić, iż tak jak w każdej innej dziedzinie zdarzają się egzemplarze wadliwe. Jest to zupełnie normalne zjawisko i kwestia życiowego – kolokwialnie mówiąc – pecha. Olbrzymi plus dla Aquaela za serwis (to opinie, które można przeczytać na portalach społecznościowych, głównie grupach akwarystycznych) – trafiasz na wadliwy egzemplarz, piszesz do firmy, otrzymujesz odpowiedź, wysyłasz wadliwy sprzęt, Aquael odsyła całkiem nowy, w pełni sprawny egzemplarz. Tu firmie Aquael szczerze gratuluję.
Reasumując, w kategorii „cena vs jakość” jest to najlepszy filtr zewnętrzny. Jedynie filtr Oase konstrukcyjnie oraz jakościowo uważam za lepszy, ale tu już mamy niższy przepływ i cenę niemal 300 zł wyższą. Jeśli nie mam ograniczeń finansowych, biorę Oase Biomaster 600 Thermo, jeśli mam – oczywiście Aquael Ultramax 2000. Mam nadzieję, że mój artykuł pomoże niezdecydowanym podjąć jedną z najważniejszych decyzji akwarystycznych.
Plusy:
- moc,
- regulacja przepustowości,
- głośność (a właściwie cisza),
- węże, ich elastyczność,
- smarowanie miejsc montażu węży (warto dołożyć do zestawu pudełeczko z wazeliną),
- start pierwszy i kolejne.
Minusy:
- jakość materiałów pokrywy zewnętrznej,
- węże zaledwie 150 cm, lepiej byłoby dać chociaż po 200 cm lub pojedynczy 350 cm do dowolnego podzielenia,
- wypadająca uszczelka prefiltra,
- gąbka prefiltra o zbyt dużych oczkach, potrzebna bardziej gęsta,
- budżetowe wlot, wylot, deszczownica.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.