Można powiedzieć, że akwarystykę odkryłem zupełnie przez przypadek. Stało się to pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy grzebiąc pewnego dnia w komórce dziadka – wbrew jego woli – natknąłem się na stare ramowe akwarium. Przykryte ubraniami, gdzieś za beczką z najpyszniejszą na świecie kiszoną kapustą, stało całe zakurzone, tajemnicze i jak mi się wtedy wydawało – ogromne. Okazało się, że w przeszłości należało do taty, który po wielu namowach zgodził się w końcu pomóc mi w założeniu własnego. Chociaż wspominane z sentymentem, były to czasy, w których człowiek zdobywał wszystko wielkim wysiłkiem. To czego nie kupił lub nie „załatwił” od znajomego, który właśnie wrócił z DDR-u, nadrabiał własną kreatywnością godną Adama Słodowego.
Na początku oczywiście były żyworódki. Szata roślinna zaczynała się na moczarce, a kończyła na rogatku. Nad zbiornikiem ćmiła żółtawa żarówka, a podłożem był piasek z pobliskiej rzeki. Też zastanawiacie się, jak to możliwe że cokolwiek rosło w takich warunkach? 🙂
Przez lata akwarystyka odchodziła, by zawsze po jakimś czasie powrócić. Jest to jedna z tych pasji, które naprawdę uzależniają. Wygląda na to, że jest to uzależnienie nieuleczalne. I chyba nie ma sensu leczyć, bo daje mnóstwo radości. Pozwala oderwać się od problemów i poznać ciekawych ludzi. Uczy cierpliwości, bo pośpiech, jak to się często w środowisku mawia, jest wskazany tylko przy ścieraniu wody z podłogi.
Dla kogoś kto kocha przyrodę, akwarium jest niemal jak domowy ołtarz wzniesiony ku jej chwale. Albo to kochasz, albo kompletnie nie rozumiesz.